Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

65
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

chcenia rozmowę, wśród któréj wzrok jéj zwracał się często na młodzieńca, onieśmielonego jéj wielkością i tonem. To wejrzenie było w ciągłym sporze z postawą i pełną dumy twarzą, gdyż niekiedy zdawało się promykiem dawnego połyskiwać uczucia; ale Stanisław do siebie nie przypuszczał przypomnień.
Po chwili księżna pani wstała, i biorąc parasolik do ręki, skinęła na Stanisława.
— Możebyśmy poszli się przejść po ogrodzie, rzekła z nieopisanym uśmiechem: papa i mama nie nadejdą rychło, a ranek tak ładny! Dawnoś pan nie widział mruczynieckiego ogrodu; zobaczymy czy się też bardzo odmienił.
— Pewno mniéj niż ludzie, co po nim chodzą, odpowiedział dość wesoło i powoli ośmielając się Stanisław. Wszystko się zmienia, a najwięcéj ludzie!
— Prawda, dodała księżna: wszystko, wszystko; świat byłby bardzo nudny, gdyby tak trwał jednostajnie...
— Zapewne, rzekł Stanisław; bierzmy świat jak jest, bo go przerobić niepodobna.
To mówiąc, Staś otworzył fórtkę i weszli tą właśnie ulicą, którą przed kilku laty biegli oboje tak wesoło i dłoń w dłoni, ku cienistym w głębi lipom. W istocie, ogród był bardzo zmieniony, bo sprowadzony Niemiec wiele w nim podosadzał, powycinał, poustawiał ławy i stoły kamienne, porcelanowe jakieś siedzenia i t. p. Stanisław nie mógł się pokierować ku miejscom znajomym, i stanął zdziwiony.
— Nie prawdaż? spytała go księżna śmiejąc się: niepodobna poznać ogrodu, tak teraz ładny i nowo wygląda.