Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/82

Ta strona została uwierzytelniona.

72
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

stępą jadąc, po kilka mil na dzień ujechać mogli. Żyd niewiele mówić potrzebował, Piotr całe życie milczał, i gwałtownie tylko zapytany, gdy się kiwnieniem głowy wyratować nie mógł, gębę otwierał i ręką machał. Staś też nie miał ochoty do gawędy, i tak milcząco posuwali się ku Wilnu.
Któregoś tam dnia téj posępnéj drogi, w gęsty deszczyk jesienny, kropiący od czterdziestu ośmiu godzin, pokazało się nagle miasto ze swemi wieżycami i tumanem dymów, któremi wiatr jak wielką powiewał zasłoną; a Stanisław powitał je ze smutkiem ja kimś i przeczuciem chwil ciężkich, które go tam czekały.
Na Trockiéj ulicy, że to była pora dla pana Horyłki werbowania do swego domu, ujrzał go Szarski pod parasolem czatującego na przejeżdżających, a Hersza w odwodzie przytulonego do bramy. Nie mogła się już wymknąć im ofiara; jakoż uścisk Horyłki i kapiący jego parasol wstrzymał Stanisława, a wózek jego zatoczył się w znajome podwórze.
— Stancya pańska czeka na pana! rzekł biegnąc przodem z kluczami gospodarz. Znowu ją odnowić kazałem: lamperye pomalowane klejowo, okna podwójne dopasowane, bo zimę nam kalendarz prorokuje okrutną.
— A jakże się tam panu powodzi? zapytał Stanisław: jak się ma żona pańska?
— Żona! nie mam żony! to ostatnia łajdaczka! niech mi jéj pan nie wspomina! zawołał Horyłka.
— Jak to? wszakże się okazało, że to były potworze?
— Okazało się, że znowu dyabli ją w świat ponieśli; ale jak, proszę pana! Ot co było! Przyjechała