Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

74
WYBÓR PISM J. I. KRASZEWSKIEGO.

— Płachy byłem pewien, młody poczciwe być musi z kośćmi Litwinisko... a jakże mu się tam powodzi?
— Tak, że lepiéj nie żąda choć ma mało; powiada, że nie mieniałby się na żadne inne położenie w świecie.
— A twoi? ojciec? matka? rodzeństwo? byłeś? widziałeś ich? spytał niespokojnie doktor.
Stanisław opowiedział mu szczerze całą podróż swoją, w ciągu któréj lekarz zażywał a zażywał tabakę.
— Wszystko to dobrze, rzekł; ale co teraz poczniesz powróciwszy?
— Będę pracował!
— I to ślicznie; ale co umiesz i co możesz robić?
— Mam rozpoczęty poemat, dramat, historyę.
Brant ruszył ramionami.
— Słuchaj-no, rzekł: choć to z Trockiéj ulicy dość do mnie daleko... ale wiesz jaka się do mnie na starość bieda przyplątała?.. straciłem apetyt... gdy nie mam z kim mówić w czasie obiadu, jeść nie mogę. Żebyś ty mi tę łaskę zrobił, a do mnie na obiad przychodził...
Staś się rozśmiał, bo istotnie Brant trochę go już za nadto sądził naiwnym.
— Ale słuchaj-no! zakrzyknął Brant, bijąc się w piersi: klnę ci się Boerhavem, Broussaim, kim chcesz, nawet Eskulapem i Chironem i mityczną Hygią, że nie bałamucę. Głupi żołądek psuje mi się; dowiedzioną jest zkądinąd rzeczą, że rozmowa zaostrza apetyt.
— Kochany doktorze! przyjmuję twój obiad; ależ nie myśl znowu, bym się na tém nie poznał, że mi chcesz dopomódz, bojąc się, bym z głodu nie umarł.