Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

75
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.

— Śmieszny jesteś: z głodu dziś nikt nie umiera, nawet literaci... Ale istotnie nie ja tobie, ty mnie łaskę zrobisz; bo tak jest co do słowa jak ja mówię: jeść nie mogę, gdy nie mam z kim gadać... Punkt o pierwszéj regularissime siadam do stołu.
Stanisław ścisnął poczciwą dłoń jego, i wymknąwszy się wzruszony, poleciał do księgarni, gdzie trafił właśnie na bibliopolę w cichéj jakiéjś naradzie z Bazylewiczem. Ujrzawszy wchodzącego, przerwali rozmowę, i gospodarz podszedł ku niemu, podając mu rękę z miną zaambarasowaną.
— A! przecię pan nam powraca!
— Jak mnie pan widzi... na usługi... A cóż? wyszły moje poezye?
— Tak... to jest... to jest... wydrukowane, tylko się zszywają.
— Alem ja już widział egzemplarze po świecie.
— Pierwszych kilkadziesiąt egzemplarzy, reszta u introligatora.
— Nie mógłbym moich odebrać?
— Chyba późniéj, kochany panie, chyba późniéj.
Szarski głos zniżył.
— A nie dałbyś mi pan jakiego zajęcia? zapytał nieśmiało.
Bibliopola zatarł ręce, podrapał się po twarzy, pomyślał.
— Nic! nic nie mamy w projekcie... wątpię, czy się co znajdzie.
— Czy nie wakuje u pana miejsce korrektora lub coś podobnego?
— Nie, nie... a potém — dodał z uśmiechem gospodarz — poeci zwykle są najgorszymi korrektorami.