dziesz pan i żartując napiszesz, potém poprawisz nie przepisując, a dziewięćset złotych zostanie w kieszeni!
Stanisław sam nie wiedział co począć, ale całego majątku pozostało mu czterdzieści złotych w kieszeni, a nikomu ciężarem być nie chciał, i z przykrém uczuciem konieczności wziął książki podane mu skwapliwie przez przedsiębiercę, którego oczy zabłysły ukontentowaniem.
— Ale mi to potrzebne prędko, rzekł księgarz: pilno, bardzo pilno; najdaléj za miesiąc lub półtora...
Nic już na to nie odpowiadając, wyszedł najęty robotnik, aby się zaraz zamknąć przy nowéj pracy. Nie spodziewał się, żeby mu szła tak ciężko, żeby tak była dławiącą i nieznośną. Mając w duszy własnéj wylewające się z niéj myśli bogate, czując mierność tego co przekładał, mozolnie i ciężko tłómaczył co ma się w duszy nie zdawało wartém ukazać się w szacie nowego języka. Przykuty do słów, do formy, do myśli innemi drogami i ku innemu celowi idącéj był jak niewolnik, którego łańcuch do taczki krępuje... ale potrzebował chleba i daléj iść musiał!
Jednego z tych dni nużących jednostajném powtarzaniem zimnych jakichś i obcych mu myśli, szarym mrokiem, wyszedł Stanisław przejść się trochę i odetchnąć świeżém powietrzem. Widok ulic, ruchu ich i wrzawy jakoś go krzepił złamanego ślęczeniem nad utrapioną robotą, niemal machinalną, która nie dozwalając mu własnych rozwinąć pomysłów, krzyżowała je tylko. Wieczór był piękny, mimo pory roku spóźnionéj i zimy już blizkiéj; mnóztwo osób przesuwało się po trotuarach; krążyły powozy i ulice rozlegały się piosenkami sług idących po wodę, wesołych chłopaków i dziewczątek.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.
81
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.