jakiéjś staréj kamieniczki, dopadłszy schodków i galeryi, pociągnął za sobą Szarskiego w ciemny zakątek. Tu dobytym kluczem drzwi otworzył i wprowadził go do ciasnéj izdebki, w któréj już całkiem było ciemno, choć oczy wykól.
— Nie ruszajże się asan dobrodziéj — rzekł gospodarz — póki ja ognia nie rozświecę; bo mógłbyś nadeptać skarb jaki... tych tu wszędzie pełno... Ot, zaraz, tylko krzesiwo znajdę.
Nierychło jednak poznajdowały się krzesiwko, palone płótno, siarniczki i świeca, któréj blask rozszedł się nareszcie po lichéj komórce, całéj zapchanéj książkami.
— Ha! ha! rzekł Stanisław rozglądając się: pan tu pokutujesz jak szczur w serze.
— To praca życia całego! to skarby nieocenione! zawołał staruszek, z dumą wskazując półki. Rzadkości, kruki białe... czarne łabędzie... unikaty! Moja biblioteka, komu nie potrzeba, warta milion... słyszy pan? milion! Ja się znam na tém — dodał Pleśniak — i po swojemu robię fortunę. Cena książek idzie w górę!
— Więc pan to zbierasz...?
— Trochę z zamiłowania rzeczy, ale też i przez spekulacyę, uśmiechnął się stary: moi spadkobiercy gotowy znajdą majątek w tych szpargałach, które ja po ulicach zbierałem. Karta po kartce niemal wyłatałem tu Bielskiego in quarto! i dwa przepyszne egzemplarze dwóch wydań arkuszowych Paprockiego, w którego herbach jednéj mi literki nie braknie! i Okolskiego z podwójnemi kartkami, najrzadszą rzecz w świecie!
Mówił, a oczy mu się iskrzyły, uśmiech rozświecał usta jego blade, i znać było że ożył.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść bez tytułu Cz. 2.djvu/95
Ta strona została uwierzytelniona.
85
POWIEŚĆ BEZ TYTUŁU.