tylko jednę mieć duszę, z tą, którę kochamy. I jeśli, topiąc oko w oku, oddając uścisk za uścisk, nie dostrzegliście nigdy, jak wasze dusze przestawały być dwiema, jak wnikały i zlewały się w jednę, jak się czuły błogo, lubo w tym stanie, i zaprzysięgały sobie trwać wiecznie w téj jedności — biedni! wyście nie kochali nigdy! Idźcie do teatru i śmiejcie się — do łez śmiejcie się z zazdrości!
Ach! tak jest! straszna to i dzika namiętność — straszna i dzika jak Otello. Ale też bez niéj miłość jest to tylko słowo stworzone w salonach i przeznaczone do pisma — cyfra algebraiczna i nic więcéj!
Teraz pomyślcie o zazdrości ślepego! Ach! chyba pod ziemią może być druga podobna do téj męczarnia!
Gdym padł na posłanie, czułem się tak, jak gdybym głowę i serce miał zanurzone we wrzącym ołowiu. Myśli jakimś ognistym wężykiem migotały mi po mózgu, krew nie już krążyła we mnie, ale pieniła się, piętrzyła i szumiała jak morska fala, całe ciało rosło nagle w olbrzymich, strasznych, i jakichś niewymównie ciężkich, żelaznych rozmiarach; mniemałem słyszeć, jak zdruzgotane łóżko
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/102
Ta strona została skorygowana.