Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/106

Ta strona została skorygowana.

Ach! bo w téj chwili wszystko było przebaczone, zapomniane, skończone; to, co przeszło, wydało się snem tylko ciężkim, który z otwarciem powiek ulatał; przeszłość wstawała przede mną jasna, w szacie ze złota, bieli i lazuru, przyszłość piękna, jak Antosia.
Nie byłem już tym nieszczęśliwym, co przed chwilą gorzkiemi jadł się myślami, drugich dręczył, sam się niepokoił i kalectwem ciała usiłował skaleczyć swą duszę.
Odrodzony, odmłodzony, drugi raz na ucztę życia zaproszony biesiadnik, byłem szczęśliwy, ach! byłem szczęśliwy, nad wszelki wyraz, nad pojęcie! Chwilę, chwilę jednę uczułem, pojąłem, jakie może być szczęście tych, których sprawiedliwość Boża powoła z ciemności na wieczne światło, po próbie, co za grzechy ich będzie karą.
— Ja widzę! — zawołałem — ja widzę!! —
A Antosia jak stała, tak uklękła u okna i modlić się zaczęła, a po krótkiéj modlitwie, pręciutko kilka słów wymówiwszy, pobiegła do drzwi, drzwi roztwarła i zawołała:
— Przejrzał! przejrzał! —