darłem powieki i wlepiłem je w źwierciadło z gwałtowném biciem serca. Ono miało wydać wyrok: czy Antosia kochać mnie mogła jeszcze dla mnie, czy tylko we mnie, wspomnienie przeszłości?
Spójrzałem. Ledwiem się poznał. Mocno byłem zmieniony, ale nie taką jednak, jakem się lękał, poczwarą. Ja to byłem, jakim się dawniéj znałem, trochę tylko odmienny. — Wpadły policzki, oczy głębiéj się zasunęły, po twarzy czérwone i czarne tu i ówdzie migały plamki, prawda nieznaczne, maleńkie, drobne, ale, kto wié, może niezmazane! Odsunąłem ręką źwierciadło. Nie było się czém bardzo cieszyć, ani czego lękać tak bardzo.
— A cóż? albo nie prawda, żeś już wcale przystojny chłopiec? — rzekł stryj.
Nie odpowiedziałem nic na te słowa.
Wtém weszła Antosia; zobaczyła ona źwierciadło w ręku stryja i domyśliła się wszystkiego. Któraż-by tego kobiéta nie zgadła?
— A! a! już mój mąż zaglądał do źwierciadła — zawołała, śmiejąc się wesoło. — Dobry znak!! będzie zdrów! —
To mówiąc, stawiła u łóżka mego stoliczek i podawała mi ranny mój posiłek.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/110
Ta strona została skorygowana.