Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/123

Ta strona została skorygowana.

udając obojętność. Prosił mnie o pożyczenie pieniędzy. —
Spójrzała mi bystro, przenikliwie w oczy, poznała żem skłamał i nie śmiała pytać więcéj, potarła ręką po czole, wstała i wyszła. Porucznik się żegnał i odjeżdżał, schwycił ją jeszcze u drzwi i odchodzącą pocałował w rękę. Widziałem jednak, że Antosia wyrwała ją prędko, i nie patrząc, nie słuchając, uciekła.
Lżéj mi się zrobiło, gdym usłyszał dzwonki odjeżdżającego; łatwiéj mi było udawać; zacząłem wesołą rozmowę, żartowałem, śmiałem się, durzyłem siebie i drugich. A w duszy? W duszy myśl śmierci stąpała powolnie jak źwierz w klatce od jednéj ściany do drugiéj, i kołatała to tu, to tam. Czyliż nie doznał tego najśmielszy?
Jak naturalném jest bojaźń zawodu, gdy się zbliża osiągnienie celu, tak równie naturalna bojaźń utracenia szczęścia, w chwili, gdy jest najbliższe. Nie jednemu jadącemu na wesele, co chwila się zdaje, że go gdzieś na drodze spotka śmierć i poprosi z sobą, że go poniosą konie, że się utopi, otruje — Bóg wié co. Cóż dopiéro za udrę-