Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/124

Ta strona została skorygowana.

czenie, gdy do bojaźni bez przyczyny, znajdzie się jeszcze przyczyna powiększająca ją setnie?
Ciągle mi w uszach tętniały pogrzebowe śpiewy, ciągle mi się przed oczyma migała Antosia w żałobie, i gdym wesoło żartował, w duszy grała pieśń smutna przeczucia strasznego.
Księżyc wszedł na niebo, wieczór był pogodny, wonny, świéży, cudowny; wszyscy wyszli na ganek. Zastałem tu już Antosię, któréj oczy zapłakane smutnie patrzały na mnie. Straciłem siłę udawania, nagle umilkłem, i po chwili, wycisnąwszy na jéj ręku pocałunek gorący, pożegnałem ją, siadłem na gniadego, wyjechałem.
Alem już nie czwałował; koń szedł powoli, i powoli po ziemi wlokły się moje myśli; po północy dopiéro stanąłem w domu.