— I tylko? — rzekł starzec przeciągle. Chciał on widocznie tém pogardliwém słowem odjąć znaczenie niebezpieczeństwu; a jednak intonacija słowa: tylko, była tak jakoś nieprawdopodobna, jak ono sławne upadam do nóg! które przodkowie nasi umieli niegdyś skandować tak dziwnie, odmiennie, i zawsze przecięż stosownie, we wszystkich konjunkturach życia!
— Tylko! — powtórzyłem tymże samym tonem, z dokładnością zielonéj papugi.
— Któż-to ci, mój mosanie, tak nie w porę zabiega drogę? —
— Twój, kochany stryju, faworycik od lewego boku, P. Porucznik Wędrychowski! — odpowiedziałem z przyciskiem.
— Patrz mi go, do stu Tatarów! A przeczytaj-no mi, mój mosanie, jakim też trybem idą dziś u was te rzeczy? —
— A przyrzekasz-że mi, kochany stryju, że raczysz być moim sekundatem w tym niedorzecznym pojedynku, i że mi pozwolisz swoich Rejtanowskich pistoletów? —
— Właśnie myślałem o jedném i o drugiém! Ale przedewszystkiém potrzebuję wiedzieć, jak też cię
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/127
Ta strona została skorygowana.