Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/129

Ta strona została skorygowana.

drychowskicgo dostawała serdecznego śmiechu; zapomniała o swoich kanarkach, nie zajrzała nawet ani razu do źwierciadła: trwało to spełna dni ośm. Dnia dziewiątego zrana, niespodzianie wbiegła do jéj pokoju Elżusia, taż sama wesoła, pełna trzpiotalstwa i dobroci serca Elżusia, którę-m zastał wczoraj samotrzeć z nią i z Wędrychowskim w ogrodzie. Antosia krzyknęła na jéj widok, ukryła twarz w poduszki, zanosiła się od płaczu. Ale dobra Elżusia uklękła przy jéj łóżku, opanowała jéj ręce, i nuż ją całować w ręce, nuż zaklinać na pokój ostatnich dni rodziców, których ta jéj rospacz dobija, którym tak niewiele potrzeba, aby już już obłożnie zaniemogli, nuż przedstawiać podobne przykłady, od początku świata zdarzone, (a które miały się zdarzyć, nie daléj jakoby jak tego roku i w naszym powiecie): jak oto biedny N., powracając od ślubu, i wyskakując z pojazdu, zabił się na miejscu w oczach rodziców, którzy go czekali na ganku z błogosławieństwem! To-to dopiéro była boleść serca dla biednéj panny młodéj, siedzącéj jeszcze w pojeździć, i dla nieszczęśliwych rodziców! Jak inny Pan R., jadąc konno w wiliją ślubu do swojéj narzeczonéj, i ujrzawszy ją na przeciwnym brze-