Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/130

Ta strona została skorygowana.

gu rzeki, że chustką dawała mu znaki, skoczył na koniu do rzeki, którę nie dwadzieścia może razy wpław przebywał, na tymże samym koniu — skoczył, i więcéj się nie ukazał. (Zdradziecka Elżusia widocznie utworzyła ten opis podług zgonu Księcia Józefa Poniatowskiego, którego obraz tylko co, gdy przechodziła przez salę, wpadł jéj w oko). Jak inny, najbiedniejszy może ze wszystkich, Pan Z. natychmiast po ślubie, ze zbytku szczęścia dostał obłąkania, ale tak dzikiego, że chciał strzelić do własnéj matki, że omal nie udusił żony, że poranił braci, i wydarłszy się z ich rąk nakoniec, rzucił się z trzeciego piątra na ulicę. (Jak Berthier!) To-to były prawdziwe nieszczęścia, prawdziwe ciosy! I rospacz w takich razach mogła się nazwać godziwą: bo samo Niebo jakby dało i cofnęło swe przeznaczenie! — Gdy przeciwnie ten biedny Adam — pomyśl tylko sama! — widocnie nie był ci sądzonym! Od czasu jak on wzrok stracił, i potém niby odzyskał, wszyscy lekarze mówili, że to nie na długo. Musiałby więc on być ślepym koniecznie. (I dla czegoż koniecznie?) A wtedy jakież-by było twe życie z kaleką? (Co? z kaleką?) Podobało się Niebu doświadczyć twojego poświęcenia się, i tyś je uczyniła. Do-