glądałaś go | i pielęgnowałaś w chorobie z czułością najlepszéj siostry. Byłaś gotową oddać mu nawet swą rękę. Ale widać nie była potrzebną ta ostatnia ofiara. Możebyś jéj nawet nie podołała! Podziękuj więc Bogu, że nie dał ci, podobnie jak Abrahamowi, dokończyć ofiary. — Ale spójrz przecię, odezwij się mi, Antosiu! mówię do ciebie, jak sam pleban! — przydała Elżusia wesoło, i pochwyciwszy rękę swojéj przyjaciółki, pocałowała ją znowu, raz i drugi. Widziałem sam, że nie podobna było nie ożyć na takie zaklęcie; widziałem, jak moja Antosia podnosiła głowę, jak rzucała się ze łzami w objęcia swojéj przyjaciółki, jak plakaty obie, tuląc się twarzą do twarzy; jeszcze kilka głośnych wyrzekań, kilka cichych pociech, uścisków; wreście na prośbę Elżusi, wyszły obie do ogrodu, dla ożywienia się świéżém powietrzem, i pocieszenia kochanych rodziców choć tą wywalczoną spokojnością, która będzie w pewny sposob najmilszą ofiarą Niebu, bo zapewne najtrudniejszą. Jakoż dobroczynne powietrze w rzeczy saméj ożywiło mą narzeczoną. Dała się ona widzieć, po raz piérwszy, przy śniadaniu, z twarzą wprawdzie niewymównie smutną, cierpiącą, ale przynajmniéj z suchemi
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/131
Ta strona została skorygowana.