Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/138

Ta strona została skorygowana.

wspomina więc już o Ameryce. Przybył on tylko — tak mówi z wymuszonym uśmiechem — odwieśdź zbiega Koko, aby żadna żywa istota nie dzieliła jego losu — i oddalić się na zawsze! — Jakoż kończąc te słowa, oddala się w rzeczy saméj, ale z tym pośpiechem, z jakim idzie na śmierć skazany, krok na przod dwa nazad.
Zostań! — woła Koko. Biedna! całą bezsenną noc uczyła się ona téj lekcii.
Wędrychowski ze śmiertelną niespokojnością oczekiwał tego słowa, i już nie dziesięć razy przeklinał w duchu niepojętność ptaka. Więc najszczérzéj, najnaturalniéj nawet, zadrżał on oto z radości, i obraca się z pytającym wzrokiem: — jakiż-to anioł go woła? kochanka? czy papuga? —
Ale Antosia zasługuje widocznie na to przypuszczenie, bo się niém nie obraża.
Pół wierzy ona, pół nie wierzy w całą tę komediją; patrzy wszakże za oddalającym się ze łzami: i jakżeby znów te łzy go nie odwołały?
Jeszcze jedna, dwie podobne sceny, i wszystko zapomniane. Podróż do Ameryki odkłada się z powodu upuszczonéj już pory do żeglugi. Jest ona jeszcze przez kilka tygodni przedmiotem rozmów