Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/151

Ta strona została skorygowana.

uśmiechnąłem się. W téj chwili zastanowiliśmy się niedaleko folwarku; wyskoczyłem z bryczki, obejrzałem — nie było nikogo.
— Jeszcze ich niéma — rzekł stryj. — Roztassujem się i będziemy czekali. —
To mówiąc i dając rozkazy słudze, stary z pistoletami pod ręką wylazł powoli, i obejrzawszy się raz jeszcze, skierował ku olszynie za dworem.
— Doskonałe miejsce — rzekł. — Pamiętaj — dodał — nie stawaj przeciw słońcu, ale plecami na wschód. Żeby zaś wiedzieli że już jesteśmy in loco, trzeba wystrzelić pistolety. —
— Będą myśleli — odezwałem się szybko — żeśmy już kwapiąc się przed dziesiątą plac ostrzelali. —
Stryj kiwnął głową. — Co mam wykręcać, to wolę wystrzelić. —
To mówiąc, zmierzył do gałęzi i zbił ją, wziął drugi pistolet, i równie mu się udało.
— Dobry prognostyk! — zawołał wesoło. — Teraz czekamy Ichmościów. —
W oddaleniu poznałem po brzęku dzwonków jadącego Wędrychowskiego; na huk wystrzałów widocznie popędzono konie, które spienione czwałem leciały, i zatrzymane o kilkanaście kroków od nas,