zjadliwością i znajomością form sądowych. Nikt od niego piękniéj nie umiał wystawić najgorszéj sprawy, nikt patetyczniéj odmalować ucisku klijenta, nikt kruczków więcéj natworzyć. Stary, nie stérany jednak, jeszcze sekundował w pojedynkach, lubił hulankę i wiódł processa. W żadnym razie nie tracił odwagi i przytomności umysłu; i gdzie drudzy nie widzieli sposobu wywikłania się, on ich tysiąc odkrywał. Pamięci rzadkiéj; na zawołaniu miał nie tylko swój wyćwiczony koncept, ale wszystkie poprzedników swoich finessy. Była to chodząca kronika Wileńskiego i Mińskiego Trybunałów.
— Do stóp się ścielę! — zawołał ogromnym głosem, podchodząc. — A cóż to Waszmość, nie doczekawszy godziny, plac chcecie ostrzelać? —
— Do nóg upadam — ozwał się stryj, zbliżając się ku niemu. — Nie bójcie się, dotrzymamy; i jest jeszcze czém nabić nanowo. Tymczasem wystrzeliłem pistolety, aby je oczyścić; bo stary był w nich naboj. —
Rejent, słuchając niby, rzucił na mnie okiem, mierząc widocznie z drwinkowatą miną moję odwagę, którę na schyłku znaleźć się spodziewał. Ale ja, prawie przewidując to wejrzenie, nastawi-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/153
Ta strona została skorygowana.