Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/167

Ta strona została skorygowana.

ale bo też mam i gotowe usprawiedliwienie: komu już i czytać poezije, komu pojmować Bajrona, jeśli nie mnie, co mam tyle wolnego czasu, i jestem sobie teraz, nawet poniekąd w położeniu Bajrona!
— Cicho, Szumlasku! Gzmilasie! Cicho, Ścigaju! Pijawko! Strzałko! Cicho! cicho! To ja, nasz znajomy! Jak się macie? dobre pieski! Schudłyście, schudły biedne! —
Na ten głos, przypominający im zapewne lepsze czasy i lepszą kuchnią, psy podjęły taki hałas, nastąpiło takie radośne skomlenie, wycie, szczekanie, skowytanie, zaczęły się takie susy i pląsy koło mnie, dokoła pojazdu i po całym dziedzińcu, że ubierające się Państwo nie mogło przenieść na sobie, by nie podbiedz do okien. I dostrzegłem po jednéj stronie domu Wędrychowskiego we fraku zwieszonym z ręki, na wzór kurtki huzarskiéj, a w jedném z okien pokojów Antosi, ją samę wyglądającą jak Psyche, ciekawie, pilnie, w całém popiersiu. Poznała mię ona; usłyszałem nawet jéj krzyk radości, przestrachu czy zdumienia — tego już nie wiém — gdyż biust zniknął wnet z okna.
Natomiast po schodach zbiegł do mnie kozaczek z prośbą: abym raczył wejść do bawialnych pokojów,