kło właśnie przykładu, jakiego-by też powodzenia mogła być powieść napisana przez dwóch nieznajomych sobie ludzi, bez planu poprzednie obmyślonego, i z całą tą tak ponętną i tyle okrzyczaną swobodą natchnienia i gry wyobraźni? Doświadczenie, i zimny rozsądek, po przejrzeniu niniejszéj powieści, wyrzekły: że taką powieść bez namysłu i zwłóki należałoby rzucić na kominek, i wielbiąc z Delillem powaby zimy, patrzeć,
Dłoń uzbroiwszy posłuszném żelazkiem,
Jak ćmy skier szeleszczących wylatują z trzaskiem[1].
Ale serce autorskie, skromne i czułe, powiedziało inaczéj:
— Spalić! Cóż w niéj niebezpiecznego, niemoralnego? Czyli-ż dla tego spalić biedną powieść, że nudna i wodnista? Ręczę was, że jéj nawet nie weźmie się ogień! —
Rzuciliśmy na próbę kawałek brulonu. Prawda!
- ↑ Feliński.