Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/176

Ta strona została skorygowana.

razą już najszczerzéj: bo rad byłem zrobię przysługę Antosi, i wiedziałem, że siwy wierzchowiec, o którym mowa, był jedynym koniem z całéj czwórki, co wart był przecie tego imienia. Trzy inne, wszystkie mniéj więcéj były ślepe, i odpowiadały najzupełniéj temu światło-cielistemu koczowi, który jeśli to prawda, jakoby wyjechał z Wiednia, to zapewne jeszcze za czasów Marii Teressy. Młody szpak, o którym mówił Wędrychowski, rzadkiego składu i szyi istnie łabędziéj, nic pewniejszego, że nie w stadninie, ale bujał gdzieś jeszcze in spatiis imaginariis.
Jest zaś, proszę cię, kochany Czytelniku, cóś miłego widzieć się doskonale, i co się nazywa, w puch oszukanym od kochanego przyjaciela, gdy możemy powiedzieć do siebie, z małą odmiana, po Hamletowsku: jeśli już być to być! W podobnych razach, znika wszelkie podejrzenie o frycostwo, i rzecz niezmiernie ważna, nie śmieją się nawet szubrawcy! — Ale nie pojmiecie, jako żywo, tego rodzaju przyjemności, jeśliście go na sobie nie doznali. Wracam więc do opowiadania.
Jako trzeci warunek przyjacielskiéj facijendy, założył mi Wędrychowski, abym został na wiecze-