Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/179

Ta strona została skorygowana.

sów? Ale nie pokażę wam zblizka. Muszą mi one być bardzo i bardzo miłe, kiedy widzicie, że je całuję! — Tylko-ż nie marszczcie się tak pociesznie! Ot ucałujcie raczéj oba tę drogą dla mnie pamiątkę! To sylwetka papy! włosy mamy! a krzyżyk mam od brata! —
Całowaliśmy więc, przez gazę, ze ślepą masońską wiarą, podawane nam pamiątki; choć bardzo być może, że nie były to włosy mamy — ani sylwetka drogiego papy! — Ale niewinne złudzenie zajmowało tak słodko i roskosznie, że anim się postrzegł, gdy czas przeleciał i oznajmiono wieczerzę.
Sypialny pokój dano mi ościenny od gabineciku Antosi.
Długo nie mogąc zasnąć, śród walki wspomnień (bo szczęściem mam mocną pamięć lokalną) dosłyszałem jedną razą cichéj, ale częstym tłumionym śmiechem przerywanéj rozmowy w gabineciku. Poznałem wkrótce głosy Wędrychowskich; i któż-by nie przebaczył człowiekowi niewinnéj rozrywki słuchania, gdy go sen nie bierze? — zacząłem podsłuchiwać.
— Ale to już będzie zanadto! i może nie