Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/180

Ta strona została skorygowana.

skrupulatnie! On taki nieoszacowany! zwłaszcza po tym dzisiejszym koczu! — szeptała śmiejąc się Antosia.
— Kiedy ci mówię, że to nasza własność, prawdziwa ojczyzna, krwawy dorobek Wędrychowskich! co się nazywa krwawy! bo jeśli pozwolisz sobie przypomnieć, to i mojéj krwi trochę tam się rozlało! —
— To już ci się i wróciło z lichwą, tłuściochu! Jak cię kocham, wyglądasz teraz, jak nigdy! A on taki blady, sentymentalny, że aż mi go żal doprawdy! —
— Wiém, wiém o tym żalu! Widziałem, jakeście się tam czule żałowali! jak po macierzyńsku cacałaś go po twarzy! —
— Toś ty widział to wszystko? ty, ty, obłudniku! I zamiast na pojedynek, wyzwałeś go na facijendę! Otoż-to jak on mnie kocha! —
— Ale-bo, widzisz, moje serce, nie zdaje mi się, aby należało rozciągać zazdrość aż do piérwszego męża! Już-cić należy cóś darować przeszłości i nawyknieniu. Ja sam, na jego miejscu, nie ręczę, czylibym się nie zapomniał, i nie rozkochał się powtórnie, jak najśmiertelniéj — jeślibym