miejsce, do któregośmy się zbliżali; a gdy na wyścigi z Antosią ciągleśmy się znęcali nad jego niby zazdrością, oświadczył, śmiejąc się: że już też nie zniesie tego dłużéj, rozkazał stanąć woźnicy i przed samemi ....iniczami wyskoczył z pojazdu.
— Adieu! kochany Poruczniku! żegnamy! — zawołała z uśmiechem Antosia.
— Teraz będziemy mogli podrażnić się z nim do woli. Bo wszak-że wiész o jego osobliwéj przysiędze? — rzekła mi po chwili.
Odpowiedziałem, że nie wiém o żadnéj.
— To musiałeś chyba zapomnieć? — Mówi on, że zaraz po waszym pojedynku w ....iniczach, przysiągł na placu, że nie stąpi odtąd krokiem na tę ziemię, jak on powiada, będącą niegdyś własnością Wędrychowskich, dopóki jéj nie odzyska. Śmieszne z tego powodu bywają nieraz zdarzenia. Przez ....inicze, jak wiesz, jedzie się do naszego kościoła, i Porucznik, każdą razą objeżdżając te pola, nakłada sobie z parę mil drogi, tak, że zwykle przybywa już po nabożeństwie — tylko na śniadanie do proboszcza. Jeśli kiedy, to dziś możemy go za to nadręczyć. W jego oczach każemy podawać sobie śniadanie, i nie zaprosimy go, dopóki ci się nie
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/184
Ta strona została skorygowana.