Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/185

Ta strona została skorygowana.

spodoba, mój szlachetny Adamie! — przydała, ściskając mą rękę i czule ze łzami poglądając mi w oczy.
— Wybornie! wybornie! z całego serca! — rzekłem uradowany z myśli, która odmieniła nagle wszystkie plany méj zemsty, i udając, że najdoskonaléj rozumiém i wykonam mą rolę.
Pojazd zatrzymał się, jak było ułożono, na placu naszego niegdyś pojedynku. Śniadanie już było gotowe. Zasiedliśmy więc do stołu. Antosia posyłała różne to figlarne, to dobréj otuchy, znaki Porucznikowi, który o parę-set kroków od nas, związany przysięgą, stał z założonemi rękami, nieruchomy, jak ułan na wedecie.
— Podrażń się-bo z nim trochę, Adamie! — mówiła Antosia. — Pokaż mu naprzykład tę tak dla niego ponętną butelkę Szampana! —
Powodowałem się chętnie. Zajadałem smaczno, piłem zdrowie Antosi, zdrowie Porucznika, salutowałem go naprzemian to kieliszkiem, to butelką.
Antosia wściąż mię zachęcała: — Jeszcze, jeszcze trochę, kochany Adamie! —