Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/186

Ta strona została skorygowana.

— Wreście ulituj się już nad nim biednym! — przydała, wznosząc na mnie błagające spójrzenie.
— Nigdy w niczém nie mógł-bym ci odmówić, nie dopiéroż takiéj bagateli! — odpowiedziałem poważnie. — Ale jest to rzecz, któréj podług przepisów prawa natychmiast zrobić nie można. Muszę jeszcze porozumieć się w téj mierze z kilką osobami. Daję ci jednak słowo honoru, że najdaléj w przeciągu tygodnia, przyszlę wam papier należycie uprawniony, i będziecie mogli założyć tu drugie śniadanie, chociaż, niestety! już beze mnie: bo w przyszłą niedzielę wyjeżdżam za granicę. Widok tych miejsc a nawet i ludzi jest mi do niezniesienia. Bądź zdrową i szczęśliwą! Oby dał Bóg, abym mógł o tobie zapomnieć! Przeproś i pożegnaj ode mnie Porucznika. I nie miejcie mi za złe, że już się z wami nie zobaczę. Ta przymuszona wesołość ciężką mi jest niewymownie! —
Przy tych słowach, ucałowałem jéj ręce, pożegnałem Porucznika kilką kapeluszowemi ukłonami, i, jakby broniąc się od łez, dzięków i omdlewań Antosi, skoczyłem do pojazdu i odjechałem.
Cała ta ostatnia scena, pełna wzorowéj prawdy i dobréj wiary (jak zaraz zobaczycie) musiała