się na dworze Radziwiłłowskim, bawiłem właśnie w Kodniu, ze zbiegu różnych okoliczności. —
— Tak jest, kochany stryju, przybyłeś właśnie wtedy do Kodnia, dla poślubienia osoby cudnéj, doskonałéj piękności. —
— Dobrześ, święcie powiedział! Dodaj tylko, mój mosanie, żem jéj nie poślubił, gdyż nie była ona dla mnie przeznaczoną. Źle jednak mówię: ona była, musiała być dla mnie przeznaczoną: bo w przeciwnym razie, nie powinienem-że był dotąd o niéj zapomnieć, ja stary, blizko siedmdziesięcioletni! — ja, którym zapomniał szesnastu ran, pochował ojca, matko, brata i tylu moich rówienników, przyjaciół, tylu dobrych ludzi, jacy nie dla mnie już teraz rodzą się i żyją na świecie. O, tak! ona była, musiała być — jest dla mnie przeznaczoną, kiedy jéj obraz jeden tylko ocalał w mojej pamięci, świéży, jasny, jakbym ją widział wczora, jakbym miał ujrzeć jutro. — To jutro!.. O, Bóg moim świadkiem, żem niepodobny zgoła do tych starych, dla których śmierć nie ma nic miłego! —
— Drogi mój stryju! dozwól ucałować swe ręce. Takie uczucia, takie wyrazy w siedmdziesięciu latach! I jam mógł powątpiewać o twojém sercu! —
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/33
Ta strona została skorygowana.