ności na dworze naszego miłościwego Księcia Wojewody, nie powinieneś śmieć tu szarzać i podawać w poniewierkę tych słów: panie kochanku! na samo wspomnienie których drżą wszyscy nieprzyjaciele imienia Radziwiłłów. — Bóg zapłać, panie kochanku, za tę przyjaźń dla domu Radziwiłłów — rzekł Książę, ściskając mię ze zwykłą mu serdeczną rubasznością. — Kiedy tak, to wybacz-że już, panie kochanku, że nie będziemy z sobą pojedynkowali; ale masz mię za to wiecznym swoim sekundantem. — Więc miałbym szczęście stać w obliczu naszego miłościwego Księcia Wojewody? — rzekłem, ujmując go za kolano. Książę odpowiedział mi na to raz jeszcze swoim olbrzymim uściskiem, podniósł mię i najuprzejmiéj sadzał obok siebie. — Nie, nie, Mości Książę! — ozwałem się ośmielony jego dobrocią — nie racz mi Wasza Książęca Mość robić tego zaszczytu; dozwól tylko biednemu szlachcicowi jąć się na ten raz z góry Jego Pańskiego słowa, i prosić Waszą Książęcą Mość za sekundanta do naszego pojedynku z Panem Smook, jeśli się nie mylę, że go tu zastaję, i że zastaję w nim człowieka z honorem. — Nie omyliłeś się, panie kochanku, we wszystkich trzech przypuszczeniach: masz przed sobą do usług swoich
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/37
Ta strona została skorygowana.