jego pokoju, jak gdyby się lękał, aby mię kto inny nie uwiadomił o jego powrócie, i przeprosiwszy w kilku słowach za swój tajony wyjazd, oświadczył, że przywiózł z sobą lekarza, po którym spodziewa się wiele, żem powinien być dlań szczególniej powolnym, gdyż jest to bardzo uczony professor, i że chce go natychmiast wprowadzić. Nie czekając potém mojéj odpowiedzi, otworzył drzwi od ościennego pokoju i rzekł głośno:
— Prosimy Pana Dobrodzieja! —
Przez nawyknienie właściwe wszystkim ślepym nie od urodzenia, podniosłem głowę i obróciłem się całą twarzą w tę stronę, skąd drzwi się otwiérały.
— Ach! Jezu mój! wszakże to z niego monstrum! — dał się słyszeć głos, któryby może otworzył mi oczy, jeśliby odezwał się innemi słowy — głos Antosi.
Ale i tak zaczęły mi otwierać się oczy — moralnie.
— Więc to nie litość nad mojém cierpieniem, ale przestrach i wstręt na widok nabrzmiałych i opalonych oczu, spowodowały to wykrzyknienie! — pomyśliłem.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/48
Ta strona została skorygowana.