Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/54

Ta strona została skorygowana.

będziesz mię mógł uczęstować nieraz, gdy ci się na sen zbierać nie będzie. Nie słuchając daléj, wstępuję w moje obowiązki, i za twojém pozwoleniem, mój kochany, osmalony Panie Adamie, idę ci nagotować przymoczki. —
Ostatnie słowa powiedziane były takim wesołym, zwyczajnym tonem mojéj dawnéj, z saméj, zda się, pustoty złożonéj Antosi, że rozczuliły mię one więcéj jeszcze, niżeli jéj uroczysta przysięga, któréj słuchając, drżałem naprzemiany, to z radości, to z obawy krzywoprzysięstwa.
Trzymając się oburącz za serce, płakałem ciągle, podobnie jak głuchoniemy, jakimś tłumionym, dzikim, przeraźliwym płaczem; a jednak była to tak słodka, uroczna w życiu mém chwila, jakiéj ani przedtem nigdy, ani potém już nie zaznałem.
Stryj mój niemniéj może ode mnie, tylko spokojniéj, był szczęśliwy.
— Co to za serce! co to za dziewczyna! — wołał on raz-po-raz. — Boże mi dopomoż, powinienem iść boso aż do ziemi świętéj, żem się dozwolił tak przeciw niéj uprzedzić! Cóż bo za źli ludzie są, mój mosanie, na świecie! Jak ci win-