Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/66

Ta strona została skorygowana.

Stryj pobiegł do okna. — Uczciwa bryczka, cztéry jak kruki konie, wąsaty i chmurny woźnica na koźle, ale nie znam tego jegomości, który wysiada. Młody człowiek! —
Gdy to mówi, otwierają się drzwi i wchodzi któś.
— Pan Adam — zawołał na progu — jest w domu? — Postrzegł kobiétę w pokoju, a nie umiejąc sobie jéj przytomności wytłómaczyć, umilkł. Ja poznałem go po głosie. Był to mój przyjaciel Porucznik Wędrychowski, sławny hulaka, zuch do wybitéj i wypitéj, wielki zwodziciel kobiét i wesoły towarzysz do hulanki. Mimowolnie wstrząsłem się, poznawszy go; bo choć nigdym nie wierzył w żadne przesądy, na ten raz wydał mi się istotnie złym duchem, tak niepotrzebnie mi przyjechał.
— Prosimy, jest Pan Adam — zawołał stryj. — Nieborak, przypadkiem — bełkotał — okropnym przypadkiem — ciszéj — z mojéj przyczyny, jest chory, od wystrzału oślepł na chwilę. —
Porucznik spozierał, jak się domyślałem, na Antosię, któréj nie znał, jam to wszystko widział jak na dłoni; obróciłem się ku niemu; stryj kończył: