powtórzył, rozśmiała się głośno, ja także, i nuż śmiać się, aż nasz pan mąż przybliżył się do nas na odgłos tego śmiechu, i kaci go tam wiedzą jak z tyłu podsłuchał, jakeśmy sobie drwili z niego. Bo Półkownikowa kobiéta bez przesądów i zna swego męża doskonale. Wyszedłem w najlepszym humorze z salonu, gdy Półkownik za mną poskoczył i szepnął mi w ucho: — Jutro, o piątéj rano, w karczmie na trakcie — proszę wziąść z sobą sekundanta. — Ukłoniłem mu się i odpowiedziałem: — Z całego serca, będę służył. — Nazajutrz rano byłem na oznaczoném miejscu. Sekundanci nasi nie wiedzieli o cośmy się pojedynkować mieli. Żal mi było tego nieboraka męża, któren był wszakże potrzebny za parawan przynajmniéj dla żony; proponowałem zgodę, chciałem go nawet sam z lichem przeprosić. Ani sposobu! Obrano pistolety — Zgoda. Dwadzieścia kroków odległości. — Strzeliliśmy do siebie razem, i ja mu w ramie, on mnie w nogę lekko ranił. —
Słuchałem w milczeniu Porucznika, ale cały zajęty tém, jakie wrażenie to na mojéj Antosi uczyni; męczyłem się myślą, odgadując wszyskie wejrzenia przybyłego na moję narzeczoną. Znałem tyle ludzi, żem wiedział, jak kobiéty odważnych i szczęśliwych
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/70
Ta strona została skorygowana.