Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/73

Ta strona została skorygowana.

go pewnie siedzieć tu będzie. Nieznośny pasorzyt wyciera całe życie cudze kąty! —
— Godziż się tak mówić o przyjacielu? — rozśmiała się. — Chybaś już zazdrośny jak Półkownik? —
— Ale ja chcę być z tobą; on mi ciebie zasłoni — odpowiedziałem.
— Preteksta! jesteś zazdrośny! To doskonale! Będziesz miał przynajmniéj zatrudnienie, zabawkę. —
— Zabawkę! — odpowiedziałem — nieznośny! —
— Ale to bardzo miły człowiek! — zawołała Antosia — widać tylko, że zepsuty przez kobiéty. —
— Podobał ci się? — spytałem z gniewem ale ukrytym.
Antosia parsknęła ze śmiechu.
— O! bardzo! Co za porównanie do ciebie? Czarne oczy, wąsik wymuskany, i wesołość
— Oczy i wesołość, których ja nie mam — dodałem smutnie.
— A! jakież z ciebie dziecko! — zawołała Antosia. — Prawdziwie śmiać mi się chce, gdy słyszę twój głos płaczliwy. Za cóż ty masz kobiétę? —
— Za bardzo słabą istotę — odpowiedziałem.
— Za piękne naczynie szklanne, które trzeba trzymać w pudełeczku, aby się nie stłukło — odpowiedziała ze śmiechem — nie prawdaż? —