Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/76

Ta strona została skorygowana.

Antosia śmiać się zaczęła.
— Wiész, Półkowniku, że zazdrośny już Adam, boi się Porucznika
Przerwałem jéj prędko, nie dając kończyć:
— Największy plotkarz, z domu do domu przewozi nowiny niebyłe, na jednych mówi przed drugiemi, jątrzy, poróżnia, śmieje się ze wszystkich i wszystkich objada. —
— Pięknie malujesz przyjaciela! — zawołała Antonina. — I wierzże potém waszym przyjaźniom, gdy się ściskacie tak serdecznie. —
Antosia wybiegła; na progu spotkał ją Porucznik, wracający ze stajni. Słyszałem jak się witali, uczułem jak ją w rękę całował; chciałem go wypędzić, zabić go, udusić.
— Dzień dobry Pani! Rano Pani wstała! Widziałem ją w ogrodzie! Pyszny był ranek! — mówił Porucznik. — Myśmy wczoraj nie dali spać Pani, śmiejąc się do północy. —
— Nic nie słyszałam — odpowiedziała Antosia.
Porucznik wszedł. — Dzień dobry. —
— Dzień dobry.
— Śliczna twoja narzecona! jak pączek! Ot, wyswataj gdzie i mnie taką. Człowiekowi chciałoby