Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/77

Ta strona została skorygowana.

się już ustatkować, ożenić z lichem i swój mieć kąt. —
— Święta rzecz — odpowiedziałem. — Ja nawet nie pojmuję, jak ty tak możesz pędzić życie na dyszlu?
— Ba! — rzekł Porucznik — to jeszcze lepsze, gdyby się nie myślało, co potém będzie. —
— A po co myśleć? — rzekł stryj. — Służę Panu w marjasika. —
— Nie gram nigdy w tę grę. Faraona? jeśli pozwolisz? Założę banczek, Półkowniku! —
— Nie, nie chcę. To dla młodych gra, którym krew po żyłach biega żywiéj niż mnie. —
Porucznik usiadł — No, jakże się ma dziś chory? Lepiéj! nieprawda? Cha! cha! wyglądasz mi, jakbyś z ukropu wylazł! Okropny! Ja nie pojmuję, jak twoja Panna Antonina może patrzeć na ciebie. —
Stryj mu znak dać musiał, bo umilkł.
W takich rozmowach upłynął dzień cały. Kilka razy Antosia wchodziła i wychodziła. Zręczny Porucznik odzywał się do niéj często i w tonie dawnéj znajomości, umiejąc korzystać z położenia swego, coraz się widocznie zbliżał, co mnie dręczyło niewymównie. Widziałem jak nieznacznie wkradał się w przeszłość, jak się stawał potrzebnym, jak wma-