Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/80

Ta strona została skorygowana.

Zawsze ci w myśli twoja ślepota i jego czarne oczy! Także to wierzysz twojéj Antosi? —
Uścisnąłem jéj rękę w milczeniu.
— A ja ci zapowiadam — dodała — że jestem i będę niesłychanie zalotną; lubię śmiechy, wesołość, towarzystwo; przygotuj się więc na los Półkownika, który P. Wędrychowskiego na Wulkana wystrychnął. —
Dopóki ona była przy mnie, póki jéj rękę w mych ręku trzymałem, pókiśmy byli sami, lżéj mi było; ale jak skoro wszedł ten mniemany przyjaciel, zasępiało mi się czoło, bo widziałem oczyma duszy, jak ją magnetyzował wejrzeniami, wystawiałem siebie z swojém kalectwem obok niego, a pomimo zaklęć Antosi, mimo szczéréj chęci wierzenia w jéj przywiązanie, lękałem się o nią.
Nazajutrz i dwa dni jeszcze, ani myślał wyjeżdżać Porucznik; powiadał, że koń mu zakulawiał i noga goić się nie chciała, a coraz gorzéj jątrzyła. Pod tym ostatnim pretekstem nie wychodził już z mego pokoju i nie dał mi się nawet chwili sam na sam z Antosią zobaczyć. Kląłem go w duszy, ale nic na to poradzić nie mogłem. Potém, czy mi się zdało, czy istotnie tak było, Antosia częściéj z nim