tna, nie była Antosią. Napróżnom ją chciał rozweselić, rozruszać, ożywić — nie podobna było.
I jak dawniéj czerwcowy wiosenny wieczór oknem ku mnie powiewał z miłemi oddechy, słowik śpiewał, bzy kwitły — Antosia milczała.
— Co ci jest? — spytałem — Zmieniłaś się. Mamże ja ciebie rozweselać, wypłacając ci twe próżne staranie o moję przed kilką dniami wesołość? —
Milczała i pocichu westchnęła.
Usłyszałem grzmot daleki, toczący się z chmury w chmurę, i Antosię zamykającą okno.
— Burza nadchodzi — odpowiedziała. — Ja się bardzo burzy boję, lękam się grzmotów! —
Przypisałem więc zmianę humoru niepojętemu wrażeniu, jakie na osłabionych czyni zbliżanie się piorunowéj burzy. Ja sam doznawałem jakiegoś rozdrażnienia, którego chociaż nigdym wprzód nie czuł, teraz je tłómacząc osłabieniem, także składałem na burzę. Stryj, który w téj chwili wszedł, także był przeciw zwyczajowi swemu zasępiony; chodził popokoju i mruczał cóś pod nosem —
— Gradowa chmura, gradowa chmura! — powtarzał ciągle — niech sobie idzie na lasy, na bory, bo grad nam wcale niepotrzebny na pola! Będzie po
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/82
Ta strona została skorygowana.