Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/87

Ta strona została skorygowana.
III.

Przeszła burza. Pioruny już tylko głucho w oddaleniu grzmiały. Ztémwszystkiém, w skutek skołatanego powietrza, jakby nie mogąc jeszcze ochłonąć z przestrachu, drżał od nich cały horyzont; szyby w oknach dźwięczały, listki chwiały się i tuliły do siebie, ptastwo nie śmiało zabrać głosu, wszystko w nieméj trwodze śmiadczyło, że przed chwilą mówił Pan do przyrodzenia. Sami tylko ludzie, zawsze ciż sami, zawsze podobni do tego niesfornego tłumu, który, z przytajoném do ziemi obliczem, truchlał, dopóki się dawał słyszeć głos z Horebu, i wołał, że umrze od tego głosu, a potém rozpoczynał nanowo swoje bluźniercze szmery — sami tylko ludzie zdawali się nie przyjmować do serca