Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/89

Ta strona została skorygowana.

— A to pięknie znowu! Cożem zrobiła złego Panu Porucznikowi, przy naszém pierwszém poznaniu, że chciałbyś mię Pan widzieć powtórnie na mękach? —
Nie trzeba było lepszego dowodu, że hołd kadzidła został mile przyjętym. Było to jawne wezwanie do dalszych incensii. I wprawny Porucznik nie zaniechał pory.
— Ale, do stu kartaczów, chybaś Pani ani trochę nie kobiéta, i ani trochę nie lubisz zawracać biednych głów ludzkich, jeśli masz mi za złe to życzenie, może nieco okrutne, wojskowe; ale cóż, kiedy mi się zerwało wprost z żołnierskiego serca? —
— I gdzieżeś, proszę cię, mój Poruczniku, widział tyle kartaczy? chyba w arsenale? — rzekłem złośliwie, i nie dość jeszcze ucieszony z mojéj złośliwości.
— Gdziem widział? pytasz, Panie Adamie! — odpowiedział z cedzonym przekąsem Wędrychowski. — Ale należy ci darować to pytanie! Takeś już dawno nie widział Bożego świata, że gdy zajdzie mowa o wzroku, być może bez zamiaru zdarza się ci być naiwnym. To też właśnie istotny przymiot prawdziwéj naturalności! —