Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powieść składana.djvu/95

Ta strona została skorygowana.

głowy! — wołał stryj, i ujął mię za głowę swojémi grenadijerskiemi rękami tak silnie, żem omal nie krzyknął z całéj mocy. I byłoby po tragedii!
Antosia wróciła w oka mgnieniu ze szklanką wody i z całym kalibrem flakoników. Rozpoczął się obrzęd trzeźwienia: przewiązano mi rękę, ściśnięto serdeczny palec, zakrzątano się koło nosa. Wkrótce omal mi doprawdy nie zrobiło się słabo. Czułem, że zimny pot występuje mi na czoło; a śmiertelny wstyd ogarnął mię całego i dusił jak wąż boa. — O coż to za męczeńska, co za nieznośna ta nieszczęsna obłuda! Piérwszy raz wtedy postanowiłem sobie z serca, i za pomocą Nieba mam nadzieję wytrwać do końca: że przyjmę raczéj z pokorą sto nieszczęść, niżbym raz jeszcze miał dopuścić się obłudy.
Jakby w nagrodę tego dobrego postanowienia, nadjechał właśnie lekarz, po którego posłał stryj za piérwszem mém wykrzyknieniem, żem przejrzał. Rozkazał on natychmiast przeprowadzić mię do mojego pokoju, zasłonić w nim okna, i zalecił jak największą cichość. Nie wiém doskonale, do czego-by miał służyć ten ostatni warunek, i nie zupełnie chciało mi się wierzyć rozumowanióm sza-