Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/10

Ta strona została uwierzytelniona.

Wesoło było w tym rynku, rzekłbyś w jednej izbie, w której się gromadziła rodzina. Śmiech, śpiewy i rozmowy krzyżowały się i mieniały, a koła wozów po twardym spiczastym bruku tętniały jakby rytmem wielkiej tej pieśni.
A słońce zachodziło kędyś za wzgórza i niebiosa blado-liliowe osłaniały cienie i na szczytach kamienic powoli gasły blaski zachodu a występowały czerwono palące się okna. I zwolna rozchodzili się wszyscy a tłum coraz zmniejszać począł.
W głębi rynku, w kamieniczce, na wschodkach wiodących do drzwi jej zamkniętych, siedział chłopak młody, łokcie oparłszy na kolanach, a głowę trzymając w dłoniach, i dumał. Ubiór jego bardzo skromny, ale czysty, oznaczał pacholika zamożnego pana i różnił się wielce od niemieckich. Miał na sobie suknię z rękawami na wyloty burakowego koloru, bramowaną żółto, pasek na klamry spięty, szeroką spodnią odzież i buty safianowe ciemne. Na głowie mały kołpaczek pokrywał włosy ucięte dość krótko i podgolone. Od pasa skórzana torebka i nóż w pochwach wiszące z przodu, na łańcuszkach, również były niewykwintne jak odzienie.
Chłopakowi znać nudno było i smętno, bo choć kilka razy okiem rzucił ku rynkowi