Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/100

Ta strona została uwierzytelniona.

nych z pańskich dworów i pocztów różnych zjawiło się, i dziwnie postrojonych pachołków w barwy i dworzan, na których Tilius spoglądał, nie wiedząc spełna, panowie to byli czy słudzy.
Im bliżej ku bramie, tem się ścisk stawał większy, kolebkę więc puściwszy przodem, Janusz z Tiliusem za nią pozostał; a tu mu pierwszy raz przyszło się zawstydzić towarzysza, gdyż swawolna młodzież i służba przyglądając się temu Niemcowi, nie siedzącemu, ale wsadzonemu na konia, poczęła go niemiłosiernie wyszydzać. Szczęściem, że Niemiec cale nie rozumiał wyrazów, jakimi go witano, i z twarzy tylko a ruchów miarkować mógł, iż tu pożądanym wielce nie był gościem. Młodzież podbiegła aż z końmi tuż, aby mu w oczy zajrzeć i drwiąc go witać, tak iż Józiak stanąć musiał z boku i zasłaniać go od napaści.
W bramie znęcone przykładem uliczniki i paupry, na których nie zbywało, pędzili też za wjeżdżającymi, wołając na różne głosy: Ave Rabbi i tym podobnie.
Tilius zbladł, bo mu się zdało, że to już męczeństwo się pocznie; lecz we Floryańskiej bramie jakoś to ustało, choć przed obrazem Matki Boskiej na niej zawieszonym czapki nie zdjąwszy, wedle obyczaju, mógł był dostać napomnienie. W ulicy dalej, przy ciasnocie