Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/101

Ta strona została uwierzytelniona.

tych co w rynek ciągnęli, nie było miejsca ni czasu Niemcowi się przyglądać. Jechali więc nie zaczepiani, gdy z boku okrzyk się dał słyszeć i Tilius wezdrgnął, bo imię i nazwisko jego wymówione wyraźnie doszło mu do uszu. Obejrzał się niespokojnie i on i wojewodzic, i pod bramą kamienicy zobaczyli człowieka w opończy ciemnej, który ręce do góry wzniósłszy, na Tiliusa wskazywał, aby się wstrzymał.
Niepozorna to była figurka, mała wzrostem, z długą twarzą bladą, zawinięta w płaszcz daleko dłuższy i szerszy niżeli go potrzebowała. Na głowie czapka czarna, aksamitna niegdyś, jakby rozplaśnięta, część mu czoła i trochę oczów pokrywała.
— Gustavus!
— Heinrich! — dało się słyszeć razem, i Tilius z konia począł niezgrabnie się zsuwać z takim pośpiechem, iż o mało z niego nie spadł. Ziomek to był Wittenberczyk, którego szczęśliwy traf postawił na drodze Tiliusa, znajomy z lat młodzieńczych, znacznie jednak od niego starszy. Więc zapomniawszy niemal wojewodzica, Tilius pobiegł przyjaciela ściskać. Szło mu snać jednak o to, aby i Janusza nie stracił, pociągnęli bowiem razem przy koniach, karmiąc się rozmową.
— Człowiecze! — mówił mały zdyszany