Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/114

Ta strona została uwierzytelniona.

tak jak bardzo wielu naówczas z wyższego duchowieństwa i panów, którzy z protestantami sympatyzować się zdawali, przecież za nimi zadaleko pójść nie chcieli.
Wojewoda był prawowiernym i ani słuchać nie chciał o nowinach żadnych, pobożną niezmiernie wojewodzina, a do tego kąta kraju zapadłego i cichego ówczesne prądy wcale się jeszcze nie zakradły.
Staruszek proboszcz rochowski, który wiele czytał a przeżył też nie mało, wesołym umysłem patrzał na to, co innych przestrachem napełniało. Nowe herezye wydawały mu się zawsze starych naśladowaniem albo przedłużeniem, więc w nich niebezpieczeństwa nie widział i lekce sobie ważył. Nawet kiedy go porywczy pan pisarz na dysputę wyzwał, odpowiadał mu więcej żartami niż poważnie, zbywając go lada czem.
Poza granicami Rochowa było pomniejszej szlachty dosyć, siedzącej na dwu i na jednej wiosce, a rodziny te wszystkie od wieków nawykłe były do klienteli Rochitów się liczyć. Pomiędzy nimi a wojewodą i pisarzem stosunek był patryarchalny, mało co odmienny od tego, który łączył wieśniaków, na ziemiach wojewodzińskich siedzących, ze dworem. Szlachta ta na zawołanie zawsze stanąć gotową była, w dnie uroczyste napełniała