Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/121

Ta strona została uwierzytelniona.

o podróży swej androny prawił, aby nie dozwolić się domyślić, gdzie istotnie bywał i po co. Wojewoda, który go dosyć lubił a nie podejrzywał nigdy o fałsz, kogo na nim nie złapał, nie bardzo się dopytywał o przygody.
Z dnia na dzień, obliczając godziny, oczekiwano w Rochowie przybycia wojewodzica. Wahał się stanowczo matce przyobiecać powrót dziecka pan wojewoda, ale jej zapowiedział, iż się wielce spodziewa rychłego przyjazdu syna.
Po długiej niebytności, gdyż Janusz wprzódy był inne zwiedził Niemiec części, a w samej Wittenberdze więcej roku gościł, wojewodzina nie okazując tego po sobie, z najżywszym niepokojem syna umiłowanego wyglądała. Nie przyznając się do tego czekała go co dnia, obiecywała sobie co wieczora, widziała go w każdym tumanie na gościńcu, słyszała w każdym tentencie konia. Wojewoda tak samo krył w sobie niepokój i wesołość odegrywał, o ile on kiedy mógł być wesołym. Oboje unikałi mowy o dziecku, choć tylko o niem myśleli.
Na zamku było jakoś pusto, nikogo oprócz domowników, i życie płynęło trybem zwyczajnym, nie postrzeżone, na pozór powolne, w istocie z przerażającym pośpiechem, jaki jednostajność rodzi.