Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/122

Ta strona została uwierzytelniona.

Jesienne słońce zapadało za lasy, gdy na gościńcu tuman kurzawy się ukazał.

VII.

Wojewoda stał w oknie sypialni i patrzał zamyślony na gościniec — tą drogą spodziewał się widzieć przybywającego syna, którego przyjazdu pożądał i obawiał się zarówno. Byłżeby to on? rzekł w duchu, patrząc na kłęby pyłu, które wiatr zachodni zwijał i ku górze jak obłok dymu unosił.
Mimowolnie, wedle obyczaju starego, zaczął się modlić, krzepiąc ducha. Nie wiedząc wszystkich przygód syna, wiedział już dosyć by się domyślać, że z drogi, na jakiej widzieć go pragnął, wyboczył. Rozmyślał więc, jak mu postąpić należało, surowo czy łagodnie; i wahał się, bo kochał, — a w ostatku zdał wszystko na natchnienie, jakie mu Bóg ześle w chwili stanowczej. Nie widziany przez nikogo złożył ręce, spojrzał na wizerunek Ukrzyżowanego, westchnął i zdał się spokojny na Opatrzność.
Kurzawa na gościńcu zbliżała się i wśród niej trzech jezdnych rozpoznać już było można; właśnie tę liczbę, w jakiej Janusz miał przybyć, bo mu liczniejszego pocztu ojciec wzbraniał i więcej go na żołnierza niż na wodza sposobił.