Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/125

Ta strona została uwierzytelniona.

skinieniem, przechadzać się zaczął. We dworze całym widok Janusza radość wielką i zamięszanie wywołał. Powybiegali wszyscy witając, ale że się obawiano wojewody, nikt zbyt głośnemi oznakami nie objawił wesela. Twarze się tylko uśmiechały i rękami a czapkami witano.
U bramy zsiadł wojewodzic z konia i choć sobie serca dodawał, z niemałą obawą skierował się wprost ku mieszkaniu ojcowskiemu. Choć dziecięciu, niewolno było wnijść nie oznajmiwszy się wprzódy. Stanął tedy wojewodzic pod owym wizerunkiem starym Chrystusa w sali żelaznej, a pacholik poszedł o nim opowiedzieć. Nie okazując najmniejszego poruszenia, wojewoda głosem spokojnym kazał synowi przyjść. Czekał nań w pośrodku komnaty stojąc. Twarz jego przybrała wyraz nad miarę surowy, poważny i ostry — nie ojcem się stawił, ale jakby sędzią.
Janusz wszedł, stanął w progu, głowę schylił, kilka kroków do nieruchomego dotąd podszedł ojca i przykląkł schylając się do jego kolan.
Złym to było znakiem, iż ręki do pocałowania mu nie dał wojewoda, milczał.
— Dlaczegoś na pierwsze zawołanie nie przybył? — rzekł surowo i zimno.
— Chciałem się dłużej uczyć jeszcze, — wyjąknął Janusz.