Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/128

Ta strona została uwierzytelniona.

wielkie sale i sień i weszli do sali żelaznej. Tu wojewoda oczekiwał na żonę, stojąc przed starym Chrystusa wizerunkiem.
Jak tylko weszła, wojewoda oboma kolanami padł na twardą posadzkę, obok niego zajęła miejsce matka, za nimi w tyle musiał uklęknąć Janusz. We drzwiach Józiak, który się zjawił na ucałowanie nóg państwa, kląkł przy progu. Sam wojewoda począł modlitwę dziękczynną głośną.
Janusz, który nawykł był wszelkie tego rodzaju obrzędy religijne uważać za bałwochwalstwo, który nie jeden raz głośno się zarzekał, iż nic podobnego więcej nie popełni, zawahał się wprawdzie chwilę małą, czy mu nie przystało tuż zaraz walkę stoczyć o modlitwę, — lecz widok matki, dla której byłoby to ciosem śmiertelnym, wstrzymał go, kląkł po cichu. Sumienie tłumaczyło, iż siebie wystawić mógł na zemstę ojca, lecz matki na męczarnie narażać nie miał prawa.
Zaczęła się po tem litania dosyć długa. Na nabożeństwie tem mieli czas w duchu uspokoić się wszyscy: surowy ojciec, trwożliwa matka, Janusz nawet, który tu walkę widząc nie wczesną, na inny ją czas odłożyć był zmuszony; wzdrygała się kłamstwu dusza młoda, cierpiał, widok matki zbolałej był jego uniewinnieniem.