Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/129

Ta strona została uwierzytelniona.

Powstał na ostatku wojewoda i wejrzawszy tylko na syna, rękę podał żonie, prowadząc ją nazad do jej mieszkania. Kilku słowy powołał za sobą Janusza, który poszedł posłuszny.
Pierwsza ta rozmowa byłaby może dość trudną się dla wszystkich stała, gdyby szczęśliwy los nie przyniósł na tę chwilę proboszcza.
Przyjazd jedynaka w mgnieniu oka od zamku rozszedł się z ust do ust podawany, na miasteczko.
Proboszcz właśnie z pacierzy w kościele odmawianych powracał, gdy mu chłopak znać dał o tem; a że do całego domu przywiązanym był staruszek i Janusza dziecinę jeszcze ukochał, więc jak stał przybiegł rodzicom powinszować, a młodego pobłogosławić.
Starowina był tak pogodnego oblicza, jakby w życiu karmił się tylko pogodą i spokojem. Wypełzła głowa, resztką bialuchnych włosów otoczona, śmiała się dobrocią i miłością przez dwoje oczu siwych a jasnych. Usta miał młode i twarz rumianą, choć zgarbiony w pół chodził pod ciężarem lat blizko osiemdziesięciu. Wojewodzina szanowała go jak ojca, mniej może lubił sam wojewoda, który go za łagodnym i za pobłażającym uważał, ale w nim duchownego szanował. Staruszek stał pokornie w sieni i przechodzących dopiero powitał cichemi słowy.