Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Powrót do gniazda.pdf/13

Ta strona została uwierzytelniona.

i na okna kamienicy i na sąsiednie domy i na przechodniów, którzy w tę stronę ku niemu dążyli.
Podkradłszy się tak pocichu niemal ku drzwiom i wschodkom, mężczyzna stanął, obejrzał się jeszcze raz i odchrząknąwszy raz i drugi, aby chłopaka wyrwać z zadumy, gdy ten podniósł głowę i zdziwiony począł mu się przypatrywać — z cicha, ale wyraźnie zawołał:
— Jóźko! Sam tu!
Zdaje się, że widok upiora i głos gromu nie byłby więcej przeraził młodego chłopca siedzącego na wschodach nad to tak proste odezwanie się niespodziane. Porwał się na nogi, z razu jakby nieprzytomny, zachwiał, przetarł oczy i w kilku skokach znalazł się przy stojącym w ulicy. Słychać było tylko szept jakiś, po czem oba, obejrzawszy się, zawrócili w ciasną uliczkę idącą od rynku ku murom.
Po obu jej stronach stały domy wysokie, ale daleko mniej wytworne niż we środku miasta. Gdzieniegdzie mur i ogród przedzielał kamienice, i szerokie bramy zamknięte wiodły na rozległe podwórce. Ludności się tu mniej kręciło, kilka dziewcząt z wodą wracało śpiewając i kilkoro bosych dzieci uciekało pod murami. W prawo chwiał się u szczytu domostwa blaszany znak wieńca dębowego. Była